Najnowsze komentarze
KeepTalking do: #3 Przyszowice
Ciekawy opis, z dobrymi fotkami. "...
Jurajski_Zbycho do: Morze Czarne - część 1
Witam. Gratuluję wspaniałej wypra...
wilku 447: pojechałem dzisiaj - dr...
wilku447 do: Moto Tatry 2014
Jak będziecie w okolicach Zakopane...
Sztolnia uranowa, no proszę. Zawsz...
Więcej komentarzy
Ulubieni blogerzy
Moje miejsca
<brak wpisów>

31.01.2014 11:39

Mój pierwszy raz...

Jako, że obiecałem Wam ten tekst abyście o Nas nie zapomnieli w trakcie zimowych wieczorów, czas zabrać się do roboty. O czym będzie? Ano będzie niewątpliwie o motocyklach, o przygodzie, o podróży, o walce z samym sobą oraz naturą, o życzliwości osób trzecich, a wreszcie o ostatecznym zwycięstwie.

Wszystko zaczęło się kilka lat temu. Na ściennym kalendarzu widniała liczba 2010. Wtedy to pierwszy raz wertując strony internetowe w poszukiwaniu ciekawej relacji na zimowy wieczór natrafiłem na opis wyjazdu na zlot Elefantentreffen. W pierwszej chwili pomyślałem, że to niemożliwe. Ostatni weekend stycznia, śniegu po kolana, temperatura -10 C, a kilka tysięcy osoób ciągnie tam z całej europy, aby spędzać noce pod namiotem, wrrr…

Po przeczytaniu kilku relacji, zmarzłem jeszcze bardziej i pomyślałem o uczestnikach „Spotkania słoni’ jak o prawdziwych twardzielach :). Tak wyglądało moje pierwsze spotkanie z tematem.

Niespodziewanie, zrządzeniem losu jeszcze tego samego roku z końcem grudnia dowiedziałem się, że firma nieprzdłużyła mi umowy (jak zawsze rzekome ‘cięcia kadrowe’ :)) i od stycznia jestem wesołym bezrobotnym. Wtedy powrócił temat zlotu. Urlop przestał być już problemem. Zasiadłem jeszcze raz do tematu. Mamy koniec roku, wiec kolejny zlot, w 2011 będzie za kilka tygodniu, w ostatni weekend stycznia. Jest czas żeby się przygotować.

Rzut oka na mapę – lekko ponad 600 km w jedną stronę. Nie ma źle. Wtedy również natrafiłem na pewien cytat, mówiący mniej więcej, że ludzie dzielą się na trzy grupy. Pierwsza to Ci, którzy nigdy nie pojadą na Elefantena, druga to Ci którzy pojadą tylko raz i już nigdy więcej a trzecia ostatnia, to Ci, którzy pojadą raz i będą jeździć już zawsze. W której grupie jestem ja? Tego jeszcze nie wiedziałem, ale już niebawem miałem się przekonać.

Do ogarnięcia pozostał jeszcze temat sprzętu i ubioru. Były to moje początki, więc nie byłem jeszcze tak dobrze wyekwipowany. Zakupiłem zimowe rękawice motocyklowe oraz śpiwór od Małachowskiego. I to tyle. Resztę potrzebnych rzeczy miałęm, ale tych najważniejszych mi brakowało. Oczywiście nie wspomnę już o braku podgrzewanych manetek oraz muffkach nakładanych na rączki kierownicy.

Przed wyjazdem, kiedy za oknem było minus kilka stopni i śniegu po kostki wyprowadziłem moto, aby trochę poćwiczyć zimową jazdę koło domu. Ludzie dziwnie patrzeli, ale co tam. Czułem się jak kursant na pierwszej godzinie jazd. Uczyłem się od nowa ruszać i hamować, a nie było to takie proste, gdyż delikatne muśnięcie hamulców powodowało poślizg koła. Przy okazji była to dobra szkoła aby podreperować technikę jazdy:)

Ok. Wszystko jest gotowe. Pora na plan. Jest on prosty. Zlot trwa oficialnie od piątku do niedzieli, choć najwięksi twardziele siedzą już w bawarskich lasach od poniedziałku. Drogę tam i powrotną dzielę na dwa etapy po 300 km. Wyjeżdżam w czwartek, aby w piątek dojechać na miejsce. Ruszam 27 stycznia 2011 roku na jubileuszowy 55. Elefantentreffen.

Od Elefantentreffen 2011

Ubrany jestem w normalne moto ciuchy + sofhshell oraz ciepłe trekingowe spodnie. Moto, którym było mi wtedy dane jechać to Suzuki GS 500. Pierwsze kilometry to oswajanie się z drogą oraz zimową aurą. Mijam granicę w Cieszynie i robię postój na wymianę waluty. Wizjer w kasku co chwilę zaparowuje i momentalnie zamarza. Szkoda, że nie ma od środka nagrzewnicy :). Kiedy dorgi są czarne spokojnie można lecieć 80-110 km/h. Momentami jednak trzeba zwalniać do max 40 km/h bo wszędzie lód i śnieg. Zimno zaczyna robić się po 200 km wraz z zachodem słońca. Mimo wszystko jadę dzielnie dalej i po 312 km łapię nocleg u gospodarza za Brnem. Miły czech, również motocyklista, pyta czy jadę na Elefantena. Kiedy potwierdzam, przynosi gorącą herbatkę oraz śliwowicę i następuję integracja polsko-czeska.:). Zabrałem ze sobą termometr, aby z ciekawości notować temperatury. I tak podczas gotowania kolacji w namiocie było +20 C, więc prawie jak w domu :)) nistety chwilę potem słupek rtęci spadł do +2 C. Noc z początku przbiegała spokojnie. Jednak z czasem obudziło mnie zimno. Zakładam dodatkowe spodnie i polar. Rano termometr na zewnątrz pokazuje -10 C. Śpiwór od Małacha optimum ma niby -8, ale wytrzęsło mnie nieźle:).

Od Elefantentreffen 2011

Spakowanie, pożegananie z gospodarzem i jadę dalej. Do granicy niemieckiej było ok. Potem zaczęły się schody. Polizei pozdrowili mnie sygnałem świetlnym oraz machnięciem ręki, miło:) Mijam turystyczne górskie wioseczki z ośnieżonymi stokami i ludźmi niosącymi narty na barkach. Jakoś tak nie pasuję do tej sceneri na motocyklu. Miejsce zlotu położone jest w lasach, w nizinie, niedaleko maleńkich wioseczek Loh, Thurmansbang i Solla. Ciężko tam trafić bez navi. Jeżdżę błądzę i szukam. Pytam i znów szukam. Robi się coraz zimniej i ciemniej. W pewnym momencie wybieram złą drogę i jadę ostro pod górę. Czarny asfalt szybko znika i pojawia się ubity śliski śnieg. Nachylenie stale rośnie, więc odwortu już nie ma. Niestety wyżej jest coraz gorzej. Muszę się zatrzymać z nadzieją, że opony złapią przyczepność…nie złapały:) Radośnie sunę w dół tyłem, niczym na sankach. Dobrze, że to górska serpentyna i co chwilę pojawia się zakręt. Na jednym z nim zatrzymuję się w małym rowie. Wciąż w pozycji pionowej:) Teraz tylko trzeba wyjechać i zawrócić. Bez napędu 4x4 trochę ciężko… W międzyczasie podjedża auto. Niemiecka rodzinka pyta czy wszystko ok. Mówię o mojej sytuacji a oni oferują pomoc i podprowadzenie mnie na miejsce. Jest dobrze. Udaję mi się wypchać moto z rowu i jadę za moim pilotem. Wyprowadza mnie na drogę, którą mam jechać. Dziękuję za pomoc i jadędalej. Zrobiło się już zimno i ciemno. Mam dość. Pytam w przydrożnym zajeździe jak daleko jeszcze do zlotu. 20 km. Zima vs Ja 1:0. Mam dość na dziś. Za 30 E biorę pokój, moto ląduje w garażu obok Ducati właściciela a ja w pokoju. Odkręcam na maxa kaloryfery, zakładam na siebie prawie wszystkie ciuchy, robię gorącą herbatę i piję czeski rum na rozgrzanie. Naprawdę nie jestem zmarźluchem, bywało nawet, iż kąpałem się parę razy zimą w przeremblu, chodziłem w t-shircie przy -20 C itp., ale tego dnia zmarzłem chyba jak nigdy w życiu. Zima mnie sponiewierała. Morale spadło do 0. W nocy spię pod dwoma kołdrami:)

Od Elefantentreffen 2011
Od Elefantentreffen 2011

Sobota. Ranek mnie wita. Jest rochę lepiej. Zbieram się w sobie. Jem dobre śniadanie wliczonę w cenę pokoju, popijam ciepłą kawkę i czas jechać dalej. Na szczęście udaje mi się podpiąc pod grupę włochów, którzy również jadą na zlot. Dzięki nim docieram prosto do celu. Z zimna bolą już mnie palce u rąk. Ze łzami szczęścia w oczach placę wspisowe, odbieram wszystkie fanty i mogę to oficialnie powiedzieć – ‘jestem słoniem!’.

Motocykl zostawiam przy drodzę, razem z całym rzędem innych, biorę pakunki i idę na poszukiwania miejsca. Słońce pięknie świeci. Wybieram lokalizację, pod namiot znoszę dużą ilość siana aby odizolować się od podłoża. Po rozbiciu wrzucam graty i udaję się na wielkie zwiedzanie i oglądanie przedziwnych sprzętów, które tu przyjechały. Ciężko opisać panującą tu atmosferę. Trzeba po prostu być i zobaczyć oraz poczuć to na własnej skórze. Jak się później dowiedziałem tego roku było ponad 4000 motocyklistów. Niektórzy, z dalekich stron Rosji, w jedną stronę mieli kilka tysięcy kilometrów…

Obchodzę cały teren robiąc fotki ciekawych sprzętów. Kiedy wracam do siebie, przybywa mi dwóch sąsiadów. Ojciec z synem. Niemcy. Co roku przyjeżdżają na zlot aby, jak to powiedzieli ,odpocząć od żon’. Szybko się integrujemy i dalszą część dnia spędzamy razem przy ognisku oraz grilowaniu. Na ‘stół’ wędrują również różne trunki. Podczas rozmowy wychodzi, że największa kumulacja osoób jest dziś – w sobotę, a jutro z rana wiekszość zacznie się już zbierać. Robimy sobie kilka pamiątkowych fotek, wymieniamy adresy email i wieczorkiem żegnam się z miłymi sąsiadami. Oni jeszcze balują a ja idę się zagrzać do namiotu oraz posłuchać mp3:) Noc ciepła, dzięki słomie. Spać jest jednak ciężko bo wesołe towarzystwo mąci nocną ciszę ręcznymi syrenami, wystrzeliwaniem fajerwerków, odcinkami na maxa oraz strzelaniem z wydechów :) Nie ma głośnych koncertów, ale są inne atrakcję :)

Od Elefantentreffen 2011
Od Elefantentreffen 2011
Od Elefantentreffen 2011 
 

Niedziela. Rano słowa moich sąsiadów się potwierdziły. Wszyscy zaczynają się zbierać. Ja korzystam z chwili spokoju i jeszcze trochę drzemam. Na zewnątrz ładnie świeci słoneczko. Po wyjściu z namiotu okazało się, że zebrało się 2/3 ludzi, więc nie ma co samemu siedzieć i również na mnie pora. Powoli pakuję cały majdan i wracam do moto. Jako, że w nocy było

-10 C potwierdziły się moje obawy – akumulator nie ma ochoty na pracę :) Na moje szczęście pomocnych rąk nie brakuje, ale również droga jest z górki, więc po chwili odpalam ‘na pych’ i mogę wracać w stronę domku.

Wracam trochę inna trasę, przez Pragę. Po zachodzie słońca robi się strasznie zimno. Znów zaczyna się walka z zimnem. W miejscowości Hradec Kralove widzę znak informujący o jakims przydrożnym pensjonacie. Robię zakupy na kolację i odnajduję owy pensjonat. Położony jest w bocznej odnodze głównej drogi, wkoło nie ma żywej duszy, wszędzie ciemno i głucho. Dzwonię na dzwonek. Zdziwiona właścicielka wygląda przez okno a po chwili podchodzi do furtki. Teraz czas na polsko-czeski dialog i już po chwili siedzę w pokoju za 15 E. Teraz kolacja i czeskie piwko. Dziś 330 km ostrej walki.

Od Elefantentreffen 2011

Poniedziałek. Dzień 5 ostatni. Pełen nowych sił przystępuję do ostatniego dnia przygody.

Podobnie jak woczraj aku zrobił sobie wolne. Niestety teran jest płaski. Próbuję na pych, ale nie jestem w stanie na tyle rozkulać obładowanego moto, żeby zaskoczył. Ściągam graty i kolejne próby. Ja już cały mokry a pod tłokami dalej zimno i ciemno. W międzyczasie z posesji wyjeżdża jakieś auto. Zagaduję, ale miły czech mówi, że śpieszy się do pracy. Mimo wszystko zaprowadza mnie na podwórko, daje prostownik i po chwili woła innego domownika a sam odjeżdża. Kolejna osoba, również bardzo miła zaprasza mnie do środka na herbatkę. Chwilę rozmawiamy, pokazuję zdjęcia Elefantena w necie. Kiedy schodzimy na doł, moto odpala już od pierwszego strzału. Pamiątkowa fotka, podziękowania i jadę dalej. Znów zimno, ciemno i wilgotno. Mimo wszystko jadędzielnie i po 308 km melduję się szczęśliwy i zadowolony w domku, i co najważniejsze w jednym kawałku! Tak oto mój pierwszy raz na Elefantentreffen dobiegł końca. Czy ostatni? Mam nadzieję, że nie i jeszcze kiedyś tam zawitam.

Cała trasa wyszła mi 1290 km. Poza problemem z rozruchem nie było żadnych przygód. Tak oto zakończyła się moja wielka zimowa przygoda:) A co z Wami? Byliście lub rozważacie wyjazd na Elefantena? LwG.

Więcej zdjęć w galerii Picasy: link 

Komentarze : 7
2014-02-08 13:55:08 EasyXJRider

->Spinio: Jak byś planował w sezonie zwiedzanie trójmiasta i okolic, daj znać. Coś się zorganizuje.

2014-02-01 22:45:09 spinio

EasyXJRider: zatem musimy się kiedyś umówić na 'blogowy wieczór literacki' przy piwku, hehe :)

2014-02-01 22:22:46 EasyXJRider

->Spinio: Spytać można, ale riderblog to nie miejsce na tą odpowiedź, zwłaszcza, że mogłaby z tej odpowiedzi zrobić się historia na dwie strony maszynopisu znormalizowanego. O ile bym się streszczał.
Może kiedyś przy piwie, jak się zdarzy w trasie spotkać.

2014-02-01 16:31:28 spinio

Dzięki za miłe słowa :)
EasyXJRider: a można spytać gdzie tak wymarzłeś za młodu?:)
Staram się pisać więcej, zobaczymy jak to będzie wychodzić, mam również zamiar 'przymusić' do tego żonę :D

2014-01-31 21:13:00 Moto-Cenzor

Od samego czytania nieźle zmarzłem :) Fajny opis. Podziwiam i gratuluję. Raz, że sam w taką trasę. Dwa - w takich warunkach drogowych i w takiej temperaturze. Brrrrrr ....
Aby do wiosny :)

2014-01-31 17:47:11 EasyXJRider

WOW! I to podwójne.

WOW 1: Gratuluje, kaski z głów. Doceniam skalę trudności i determinację, ale nie zazdroszczę. W młodości się wymarzłem i od tamtej pory mrozu unikam jak ognia. Z tego powodu nikt mnie na żadne elefanty nie zaciągnie.

WOW 2: Najlepszy Twój wpis! Czuć klimat, czuć trasę i czuć radochę przeplataną tym cholernym zimnem! A zdjęcia doprawiają danie ze słów.

Od tej pory wszelkie Twoje próby tłumaczenia małej ilości tekstu we wpisie niewprawnością w pisaniu... Będę traktował jak kiepską wymówkę, czyli pitolenie.

Bardzo mi się podobało. LwG

2014-01-31 16:40:52 Motoryklista

jako człowiek wiecznie zmarznięty i, ze aktualnie nawet w garażu gdzie mam dodatnią temperaturę nie jestem w stanie wytrzymać dłużej niż godzinkę składam wyrazy szacunku dla każdego kto na Elefanta dojeżdża dalej niż 100km

  • Dodaj komentarz